wtorek, 12 lipca 2011

Widzenie "Kartoteki" inne niż przez okulary nauczycieli. Warsztat prowadzony przez Tadeusza Rybickiego 11-12 lipca 2011

Siedzący w leżącej pozycji człowiek, z łysą, bujną czupryną wyciągnął trzecie długo-krótkie odnóże sewgo ciała.Mimo tego, że milczał, rzekł, że jego nieposłuszna ręka potrafi stać w miejscu a zarazem się obracać. Bardzo młode małżeństwo trwające pięćdziesiąt lat, siedząc w głośnej ciszy milczało rozmawiając na temat swego nastoletniego syna, który miał czterdzieści lat. Mężczyzna o płci żeńskiej wszedł spod kołdry i krzycząc głośnym szeptem zamilknął, że czas na konferencję. Główny drugoplanowy bohater nie mający żadnego znaczenia, przybiegł powolnym tempem, i z delikatnym zamachem usiadł na miękkie, betonowe łózko. Nagle przez okno weszła mężczyzna o imieniu Olga, uśmiechając się ze smutkiem rzekła: Po bardzo bardzo krótkim czasie, który trwał 15 lat chcesz herbatę o smaku kawy. Każda scena trwałą krótkie pół godziny, których było wiele, z przerwą na śniadanio-kolację. Ogólnie rzecz biorąc, nie biorąc niczego pod uwagę spektakl był interesująco nieciekawy.



Wiedzę "Kartotekę" inaczej niż nasi nauczyciele przez swoje okulary. Spostrzegam tam łóżko będące patelniom, które smaży bohaterów "Kartoteki" na rozgrzanym oleju księżycowych law. Wgryzamy się w ciała aktorów jak węże i żmije, wtapiamy się w ich krew. Będąc w żyłach zmieniamy się w małe samochodziki ze śmieszną melodyjką i rozdajemy lody, które rzucamy przez nos z żółto zieloną polewą o smaku mielonego placka z dżemem żurawinowym. W środku miasta wnętrzności otwieramy biznes. Czyli będziemy teraz handlować nielegalnie pączkami. Nagle ni stąd ni zowąd pojawia się mały zielony sanitariusz, który chce nas pobić. Wtedy wpisaliśmy kod i malinowy domek i on zostaje w nim uwięziony, a mu uciekamy na planetę zwaną Głoweus. Gdy jesteśmy już na języku, który jest naszą drogą szybkiego ruchu, jest korek...od szampana. Wiec wysiedliśmy z naszych aut i wpisaliśmy kod na rowery. Jedziemy sobie tymi pojazdami i nagle aktor kicha a my spadamy do żołądka. Wielka lawa rosołu wznosi się ku górze, a makaron dziadzi oplątał nas. Chcemy się wyrwać, ale kody się skończyły. Zaczęliśmy się wspinać po drabinie, którą są ich żebra. I jedno żebro się złamało i spadliśmy. Zdenerwowaliśmy się i nacisnęliśmy escape. Co było równoczesne z zakończeniem historii.



Patrząc na "Kartotekę" Tadeusza Różewicza wyskoczyły z okna dwa ufoludki, które miały ganje w ustach i śpiewały kolędy. Spojrzałam na nich i zaczęłam wymiotować budyniem gotującym się w wątrobie. Zaraz pociągneli mnie za włosy, po czym spadłą mi siwa peruka. Nagle zauważyłam, że coś się kryje pod kołdrą, z zaniepokojeniem podeszłam do łóżka. Odkryłam kołdrę i ujrzałam żółwia ninja, po czym z szafy wyskoczył smerf ważniak w różowym szlafroku, trzymając w ręce długą bagietkę i wykrzykując "This is Sparta"! Patrząc na nich wszystkich uznałam, że terroryści i pseudokibice postanowili się zemścić za to, że zepchnęłam ich w otchłań do krainy jednorożców. Spanikowana weszłam do komina rzucając garść proszku do pieczenia, krzyczą  "Na przekątną". Przeniosłam się do stacji Radio Maryja i krzyknęłam "Alleluja" po czym Maryja wyszła spod kołdry i rzuciła we mnie zdechłym homarem. Upadłam i zemdlałam. Po jakimś czasie obudziłam się i ujrzałam swą rękę i zauważyłam, że nie mam kciuka. Spanikowana wybiegłam ze stacji, lądując na ścieżce dźwiękowej Justina Bibera i zaczęłam tańczyć makarenę. Po chwili ujrzałam, że na desce surfingowej królik Bugs śpiewa Waka Waka. Nagle wielki but mnie kopnął i wyleciałam na miękko twardy kamień zrobiony z kisielu. Po chwili zauważyłam starą młodą kobietę opalającą się w słonecznym cieniu i mówiła, że jest bezdzietną wdową z trójką dzieci i mężem. Podeszłam i pozdrowiłam ją słowami "Pokój ludziom dobrej woli". Ona wyciągnęła z kieszeni czerwone Lm'y i wypaliła połowę paczki, przez co ujrzałam wielki płomień światła i zaczęłam iść w jego kierunku. Gdy doszłam otworzyłam drzwi i ujrzałam Hagrida, który zaprowadził mnie do domu.



Kiedy spałem, a może nie, podczas próby "Kartoteki" Tadzia Różewicza w Domu Kultury w Kowarach, obudziłem się. [NAPIĘCIE] Na scenie ujrzałem scenę. Było to pięciu łysych mężczyzn a może dwie kobiety. Kobieta lub mężczyzna, w każdym razie dyrektor. Pracował na mosiężnym łóżku okryty czerwonym śpiworkiem, pod którym bawił się ręką. Okazało się, iż kilkanaście lat temu poszedł do sklepu po bezrobotne. Nagle zorientował się, że jego życie nie ma sensu. Postanowił skończyć z sobą. W prywatnym mieszkaniu- mieszkaniu prywatnym rodzice wymachiwali rękoma nad stołem zrzędząc o zabawie syna pod kołdrą. Nic nie myśleli o tym, że widzą to dzieci. Nagle niespodziewanie, kobieta leżąca obok, sekretarka, wyginając się powabnie poinformowała nas, iż, ponieważ, że leżący ma niedługo spotkanie. Zrobiła wjazd na scenę ponieważ chciała przypomnieć mu, że kiedyś był małym zboczonym chłopcem. I wypinając się wypomniała mu to, iż podglądał ją (mały zboczuch). Później przyszedł jakiś mężczyzna z granatowym śpiworem. Toczył się dialog. Pojawiła się też kobieta, która bredziła coś po niemiecku. Ich weiss nicht. Nie pamiętam dalszej części, gdyż były to nudy (jak flaki z olejem).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz